Ciąża, choć chorobą nie jest, zmienia sposób patrzenia na świat. Pojawiają się nowe przemyślenia, które u mnie bardzo wiążą się z tym, co dla mnie  istotne, czyli z mobilnością i przemieszczaniem się. I tak – już kilka miesięcy temu – odkryłam, że podróż pociągiem w ciąży to nieziemskie przeżycie i nie jest w stanie równać się z żadnym lotem, nawet tym z mega turbulencjami. Latanie w ciąży jest po prostu banalne, w porównaniu z tym, jak wygląda sytuacja na większości polskich dworców.

Zdaję sobie sprawę z tego, że PKP wkurza nie tylko kobiety w ciąży, choć te generalnie mogą się bardziej zirytować. Przyjmuję jednak, że jest wkurzające dla wszystkich. – Ciągłe opóźnienia, przynajmniej ja tak mam zawsze, problemy z dojazdem na czas, wieczne koczowanie na dworcu – to tylko niektóre z atrakcji. Swoją drogą z tymi dworcami też nie jest lepiej. O ile – dzięki Euro – przynajmniej te w większych miastach wyglądają przyzwoicie, o tyle funkcjonalnie niewiele się zmieniły.

W związku z tym, że mieszkamy w Warszawie, jesteśmy dość częstymi gośćmi Dworca Centralnego. Gdy jest ze mną Kuba, można powiedzieć, że problem praktycznie nie istnieje, bo tylko się nabiegam, poćwiczę mięśnie łydek na niedziałających schodach i złapię lekką zadyszkę. Gorzej jest, gdy jestem sama i okazuje się, że oprócz biegania mam jeszcze sporo dźwigania.

Nigdy wcześniej nie zwracałam na to uwagi, nie myślałam, że będzie mi to przeszkadzać, bo miałam nieco inny punkt odniesienia. Teraz wszystko się zmieniło i ważne jest dla mnie to, żeby w miarę szybko i bezpiecznie dotrzeć na peron, ale przede wszystkim się nie nanosić. No i tu zaczynają się schody. Dosłownie i w przenośni.

Mieszkamy na Bialanach i mamy dwa bezpośrednie tramwaje podjeżdżające pod dworzec. Świetna sprawa – chciałoby się rzec. Problem jednak rozpoczyna się w momencie opuszczenia tramwaju. Nie ma opcji, żeby coś zrobić z bagażem. Z jednej i drugiej strony mamy zwykłe schody. Nie ma żadnych ułatwień, choć jesteśmy w centrum europejskiej stolicy. Nie ma też wyboru, trzeba dźwigać. Gdy już uda się schodek po schodku pokonać przeszkody, okazuje się, że to nie koniec, bo żeby dostać się bezpośrednio na perony, trzeba pokonać kolejne schodki (i nie ma tam żadnej innej opcji). Gdy już udaje się z kolei te pokonać, jest z górki, bo potem mamy tylko delikatne wzniesienie, po którym można przeciągnąć walizkę bez potrzeby jej podniesienia. No i  jest jeszcze zejście na peron, czyli schody prowadzące na peron. Niestety rzadko które schody ruchome tu działają i to jest kolejne miejsce, gdzie trzeba nosić swoją walizkę.  Gdy już człowiek  opada z sił po pokonaniu kolejnej przeszkody, wypada się cieszyć, że pociąg spóźnia się tylko 20 minut.

Ironizuję, ponieważ moja pierwsza samodzielna podróż pociągiem w ciąży wyglądała jeszcze gorzej. Jechałam wówczas do Lublina. Po pokonaniu wszystkich opisanych powyżej przeszkód, okazało się, że mój pociąg ma dwugodzinne opóźnienie. Mimo iż miałam już bilety, stwierdziłam, że pojadę wcześniejszym pociągiem, który teoretycznie przyjedzie tylko 20 minut przed spóźnionym, ale nigdy nie mam pewności, że ten pierwszy się pojawi. Zamiana biletu jednak nie jest taka prosta. W kasie biletowej, która była dla mnie naturalną drogą, pani powiedziała, że muszę udać się do informacji, która jest poziom wyżej i nie ma innej opcji. Co to oznaczało? – Znów trzeba było wziąć i mocować się z bagażem, bo kolejne schody ruchome nie działały. Winda także. Wkurzona już na maksa wdrapałam się na górę. Udało mi się załatwić sprawę i jedynie schody w dół działały, więc chociaż to tak na pocieszenie.

Co za szczęście, że miałam małą walizkę i byłam w stanie ją podnieść. Co w przypadku wielkiego bagażu? – Pozostaje siedzenie w domu, podróżowanie w towarzystwie lub w zupełnie inny sposób. Gdy tak męczyłam się na tym dworcu, od razu przyszła mi na myśl taka kampania, w której uczestniczą kobiety z wielkimi brzuchami i walizkami, których nie są w stanie wnieść. Tło – Dworzec Centralny, choć niestety na innych jest ten sam problem.

Gdy już w końcu okaże się, że pociąg łaskawie przyjedzie, pojawia się oczywiście kwestia samej podróży pociągiem. Nie wiem, czy Wy też tak macie, ale generalnie w przedziale pociągu, gdy jest otwarte okno, to zawsze wieje na mnie. I wcale nie ma znaczenia, gdzie usiądę, czy przy oknie, czy w środku, czy przy wejściu. Wszyscy są zadowoleni, a mi wiatr rozwiewa włosy i walczę z nim, bo wieje z każdej strony. Teraz z kolei jest mi ciągle gorąco, ale jak otwieram okno, to inni zamykają, bo na dworze jest już zdecydowanie chłodniej. Jedyną dobrą opcją są wagony bezprzedziałowe, ale w większości kierunków, w których się wybieramy, nie jeżdżą. To znaczy, można kupić taki bilet przez internet, ale na żywo już się okazuje, że to normalny wagon. Niestety. Tak mam bardzo często i zawsze się wkurzam, że kolejny raz nas oszukali.

Reasumując, myślę, że bardzo łatwo jest zniechęcić ciężarne do podróżowania. Niestety. Naprawdę rozumiem, czemu wybierają samochody. Swoją drogą, nigdy nie widziałam kobiety w ciąży w pociągu i – po tych wszystkich sytuacjach – wreszcie zrozumiałam, dlaczego.

Zawsze uwielbiałam jeździć busami, ale z nimi jest z kolei inny problem. – Mają bardzo mało miejsca na nogi, nie robią przerw, ciężko sobie w nich stać, czy po nich spacerować. No i siatka połączeń jest uboższa. Z drugiej strony nawet, jak wybierzesz autobus, to problem dworców i tak cię dopadnie i znów zaczyna się walka z walizką. Trudno mnie zrazić do czegokolwiek, ale po takiej ostrej walce zawsze już podróżuję po Polsce w towarzystwie :) Aha, i jeszcze jedno. Jakiś czas temu dowiedziałam się, że pojawiła się firma, która wygrała przetarg na renowację schodów na Centralnym. – Bosko. Już nie mogę się doczekać, kiedy się to wreszcie stanie.

Zupełnie inaczej wygląda sytuacja z lotami, ale o tym jeszcze napiszę. Tak się zastanawiamy, czym za dwa tygodnie pojedziemy do Gdańska… Akurat na tydzień przed rozpoczynającym się 8 miesiącem…

Ps. Zdjęcie zrobiłam w biegu telefonem Sony Xperia Z1.