Nie spodziewaliśmy się, że powrót z meczu może zająć aż tyle czasu, ale to pewnie dlatego, że od mojego ostatniej wizyty na Camp Nou minęło pięć albo sześć lat i pamiętałam, że wtedy swobodnie udało mi się wrócić metrem. A teraz?

Mecz o Superpuchar Hiszpanii między Barceloną a Atletico Madryt rozpoczął się o godzinie 23, więc dopiero ok. 1.45 zaczynamy powrót do domu. A wraz z nami oczywiście kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Widząc, co się dzieje przed włazem do metra, stwierdzamy, że łapiemy taksówkę. Czekamy 5, 10, 15, 20 minut, ale wszystkie są zajęte, nie można upolować żadnej wolnej taksówki. Stwierdzamy – ok, to może zaryzykujmy z metrem i próbujemy zjechać tam windą. Kolejka nie jest aż tak duża, więc idzie nam to dość sprawnie. Schody rozpoczynają się dopiero przy drugiej windzie a właściwie – przy samym zejściu na peron. Gdy już tam trafiamy, okazuje się, że właśnie odjechało metro napakowane na maksa ludźmi. Kolejne także nie wzięło praktycznie nikogo z naszej stacji. Gdy stwierdzamy, że przejdziemy na drugą stronę, bo akurat tam nikt nie jedzie, trzeba czekać 15 minut.

Może wszystko byłoby super i może nawet starczyłoby nam cierpliwości, gdyby nie ten upał i zaduch barcelońskiego metra. Jest zawsze i wszędzie, ale jak setki osób czekają na pociąg, tym bardziej jest nie do wytrzymania. Stwierdzamy więc, że wychodzimy na powierzchnię i szukamy „źródła” taksówek. Skoro zawsze obok nas przejeżdżają zapełnione, to muszą gdzieś być puste i zabierać ludzi. Idziemy, widzimy osoby, które poddały się i zniechęciły poszukiwaniami taksówek albo po prostu mają taką strategię, że po meczu siadają pod drzewem i piją piwko. W końcu, na jednym ze skrzyżowań znajdujemy kierunek. Stajemy tam, skąd przed chwilą taksówka zabrała kilka osób. Za 3 minuty podjeżdża i nasza. Po tym emocjonującym dniu z meczem i powrotem, czujemy wielką ulgę. Jestem ciekawa, czy po każdym meczu FC Barcelona tak wygląda sytuacja na mieście.