W Singapurze mamy szybką przesiadkę – taką parodniową – i pierwszego dnia czekamy do późna, żeby spojrzeć na Singapur nocą i zobaczyć go z góry. W Europie z popularnych „eye” nigdy nie korzystałem, ale ten diabelski młyn nazywa się Singapore Flyer, więc śmiało można skorzystać. Niestety jesteśmy w zamkniętej szklanej klatce. Rzadko miasta robią na mnie takie wrażenie, ale tutaj patrzę i czuję się jak w dobrym filmie science-fiction.